Padał deszcz, włosy powiewały mi na przyjemnym wietrze.
Pomimo takiej zmarzliny nie założyłem na siebie zupełnie nic.
Chłód był dla mnie niczym niezwykłym, byłem na niego szczególnie odporny, tymczasem inni obejmują się nawzajem w sweterkach, trząść się z zimna.
Nigdy nie miałem na sobie żadnych ubrań ocieplających,
uchodzę na dziwaka przez to i trochę mi smutno z tego powodu.
Tej właśnie nocy wyszedłem do lasu który jest kilometr od naszej podziemnej kryjówki,
nie przypuszczałem że może się coś zdarzyć...
Nie wiem w jakim celu ani konkretnie dokąd zmierzałem, nie mogłem nic z tym zrobić,
nie mogłem wydać z siebie żadnego dźwięku, ani się poruszać samowolnie.
Czułem się bezsilny i wybrakowany.
Nagle spostrzegłem zamglony obraz w swoich oczach,
głowa zaczęła mnie boleć a nogi stanęły w miejscu.
Miałem przeczucie że zaraz się coś stanie i rzeczywiście tak się stało.
Tylko że ja nie wiem co się stało, zaraz potem straciłem przytomność.
Następnego dnia płody zaczęły się o mnie niepokoić.
- Czarny Płodzie, widziałeś może Płoda Zagłady? Nie widziałam go od wczoraj i w sumie się martwię - wyrzekł Słodki Płód.
- Nie, to dziwne. Zazwyczaj siedzi całymi dniami w jednym miejscu, trzeba zacząć go szukać.
-odpowiedział Czarny Płód.
Dwie godziny później, Czarny Płód zwołał radę Trzech Płodów i odbyli rozmowę.
- Zawsze był cichy, dziwny...i nagi. Może coś mu odbiło? - zasugerował Mandarynkowy Płód.
- Nigdy wcześniej nie mieliśmy z nim problemów. Sądzę że chciał skończyć tę rutynę i sobie poszedł. - rzekł Krwawy Płód.
- Sądzisz że Płód Zagłady nas opuścił? Jesteś podły! Ja ci zaraz pokażę, spadniesz jak Rowerkowy Płód z rowerka przedwczoraj wieczorem o godzinie 13:42! - oburzył się Rododendronowy Płód.
- Spokój! Rododendronowy Płód, uważam że masz rację. Rzeczywiście jest dziwnym okazem, ale ostatnimi czasy bardzo nam pomagał, sądzę że nie wyszedłby bez słowa. - powiedział Czarny Płód.
- Mam rację, to znaczy że mogę go uderzyć? (...) Po długiej, ciekawej rozmowie Płody uznały że mogło mi się coś stać a zaraz po jej zakończeniu, Czarny Płód postanowił przydzielić Sweterkowemu Płodowi i Słodkiemu Płodowi misję odnalezienia mnie.
- Dobrze, od czego mamy zacząć? - spytał Sweterkowy Płód. Dookoła kryjówki mieści się duży pusty teren z łąkami skąd widać horyzont. Słodki Płód podrapała się po głowie.
- To dość kłopotliwe, chociaż... czekaj myślę! - zawołał Słodki Płód.
Sweterkowy Płód patrzył na nią z zaciekawieniem.
- Biorąc pod uwagę to że jakiekolwiek wioski są mile stąd, niemożliwym jest dotarcie tam w ciągu jednego dnia. Powinniśmy zbadać las. - oznajmił Słodki Płód.
- Masz rację - pokiwał głową Sweterkowy Płód uśmiechając się. Tymczasem obudziłem się, kompletnie nie wiedziałem co się stało ale miałem na sobie niebieskie, świecące spodenki.
- Co jest do cholery!? - krzyknąłem. Próbowałem je zdjąć, bez rezultatu. Coś we mnie wstąpiło, zacząłem się cały trząść ze wściekłości. Po paru minutach usłyszałem czyjeś kroki i znajomy głos, ucieszyłem się na ich widok.
- JEZUS MARIA CZEMU MASZ NA SOBIE SPODNIE?! - krzyknął Sweterkowy Płód z przerażenia.
- Nic ci nie jest? Wyglądasz blado... - spytał Słodki Płód. Mój uśmiech zniknął z twarzy, a z moich oczu spłynęła krew. Obaj jęknęli na ten widok.
- Sweterkowy Płodzie, chyba musimy zrobić egzorcyzm...- odrzekł Słodki Płód.
Potem znowu zemdlałem obudziwszy się następnego dnia,
gdzie leżałem przykuty do podłogi z wyrytym pentagramem.
Słyszałem ciche szepty, czułem otaczające mnie ciepło, a gdy otworzyłem oczy...
Moje ciało zaczęło się lekko unosić nad ziemią, nie czułem ciężaru swojego ciała.
W momencie gdy spadłem na ziemię, świece się zapaliły, spostrzegłem kaptury, dużo kapturów.
- Co się stało? - spytałem drżącym głosem. Jeden z zakapturzonych płodów podszedł powoli uwalniając mnie poczym odsłonił swoją twarz, ujrzałem Czarnego Płoda.
Jego słowa zapamiętam do końca swoich dni:
- Nie wiemy co się stało, aczkolwiek właśnie zostałeś oczyszczony...częściowo
- odpowiedział Czarny Płód.
- Oczyszczony? Częściowo? Co to ma znaczyć, Czarny Płodzie? - spytałem raz jeszcze.
- Musisz nosić spodnie do końca swoich dni. (...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz